30.10.2024

Halloweenowe przekąski

Witam kochani♥︎♥︎♥︎
W tym roku nie zdążyłam wyciąć dyni na Halloween, ale za to poszalałam kulinarnie i przygotowałam parę przekąsek, które z powodzeniem podkreślą klimat tego święta:)

W moim halloweenowymi zestawie najwięcej oczywiście jest łakoci. Prym wiodą paluchy wiedźmy.  Te przerażające dla oka, a wspaniałe dla podniebienia ciasteczka to u nas halloweenowy mus.  Maślana, rozpływająca się w ustach rozkosz z chrupkim podpieczonym migdałem znika ze stołu błyskawicznie do najmniejszej okruszynki... Najlepszy przepis na paluchy znajdziecie na blogu Doroty tutaj Makabryczne w paluchach jest też to, że często odpadają im paznokcie:))) Pazury można przykleić odrobiną miodu, rozpuszczonej czekolady, a najlepiej czerwonej konfitury - efekt upiornych paluchów murowany!

Wszystkowidzące muffiny to razowe, podwójnie czekoladowe babeczki z doklejonymi lukrowymi oczkami. Ten niewielki zabieg z oczami potrafi zmienić zwykłą muffinkę w dość oryginalnego stworka. Lukrowe oczy kupiłam w lidlu, a przepis na muffiny zaczerpnęłam z bloga Doroty (a jakżeby inaczej... to kopalnia świetnych i sprawdzonych receptur) Przepis znajdziecie tutaj, ja w swojej wersji zmniejszyłam o połowę ilość sody i proszku do pieczenia:)

Czekoczachy to bardzo realistyczny odlew zrobiony z gorzkiej czekolady przyprawionej szczyptą chilli. Silikonową formę w kształcie czaszek kupiłam już jakiś czas temu na Aliexpress. Jest idealna na takie okazje, można w niej zrobić praliny dodając do środka nietypowego nadzienia. A same czekoladowe czaszki mogą posłużyć jako ozdoba tortu, sernika  czy lodowego deseru. Świetny wzór, choć wielu ludzi odżegnuje się od niego, uważając wręcz za tabu, coś gorszącego i obrazoburczego. Nie wiem dlaczego... wszak czaszka to zdjęcie rentgenowskie każdego z nas:) 


Mnie ten wzór nie przeraża, mam nawet parę gadżetów, które go promują. Moim ulubionym jest mięciutki pled w piękne calaveras, czyli słynne meksykańskie czaszki. Oryginalna i bardzo w klimacie halloween jest też puszka na ciastka oraz kubek w szkielety zastygłe w jogicznych asanach. Dla mnie - praktykującej joginki - to bardzo miły dla oka wzór:) 

Bardziej treściwą przekąską, jaką możemy zaserwować na Halloween jest pizza zombie.  Wygląda rewelacyjnie i smakuje wybornie, a przepisem chętnie się z Wami podzielę.

Składniki na ciasto
  • ponad 2,5 szklanki (450 g) mąki pszennej typu 00 (Basia, Molino, Caputo...)
  • 1 szklanka (250 ml) ciepłej wody
  • łyżka dobrej oliwy z oliwek
  • 7 g drożdży instant lub 15 g świeżych
  • łyżeczka soli
  • łyżeczka cukru
Składniki na farsz
  • 500 g drobnych pieczarek
  • pół szklanki sosu pomidorowego
  • tarty ser mozzarella 
  • zioła prowansalskie
Przygotowanie
Mąkę przesiewamy do miski, dodajemy sól. W osobnym kubeczku przygotowujemy zaczyn - do drożdży dolewamy odrobinę ciepłej wody ze szklanki i dodajemy łyżeczkę cukru oraz mąki uszczkniętych ze składników przepisu, mieszamy do połączenia i odstawiamy na ok. 10 minut w ciepłe miejsce. Aktywne drożdże wlewamy do mąki, dodajemy oliwę, wodę i wyrabiamy ciasto,  najlepiej hakami przez minimum 10 minut. Gładkie, wyrobione ciasto przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na ok. 1,5 godziny, by przynajmniej podwoiło swoją objętość. W międzyczasie obieramy pieczarki, myjemy, odsączamy, kroimy je na pół i obrabiamy, czyli nadajemy im strasznego, halloweenowego wyglądu...  Przy pomocy słomki wydrążamy oczodoły a nóżkę pieczarki wielokrotnie nacinamy wzdłuż, można też wyciąć coś na kształt nosa, generalnie im bardziej poszarpana pieczarka tym lepszy efekt końcowy:)

 
Gdy ciasto wyrośnie przekładamy je na posypaną odrobiną mąki stolnicę i ręcznie wyrabiamy  jeszcze przez chwilę. Następnie formujemy kształt pizzy rozciągając lub wałkując ciasto. Z tego przepisu wychodzą dwie mniejsze lub jedna,  duża na całą blachę pizza. Gdy uzyskamy już pożądany kształt i grubość ciasta,  przenosimy je na wyłożoną papierem do pieczenia blachę, przykrywamy ściereczką i odstawiamy do ponownego wyrośnięcia na ok. 15 minut.  Piekarnik ustawiamy na minimum 250 stopni. Gdy ciasto będzie już gotowe smarujemy go sosem pomidorowym (pozostawiając z brzegu pusty kołnierz) posypujemy ulubionymi przyprawami, rozkładamy połówki pieczarek, a puste miejsca pomiędzy nimi zapełniamy serem.  Pieczemy w temperaturze  250° do widocznego zarumienienia - przez 10 do 20 minut, w zależności od wielkości pizzy.  


Pizza po upieczeniu wygląda rewelacyjnie, pieczarki w roli zombie sprawdziły się świetnie, choć sam wypiek bardziej mnie rozbawił niż przeraził. Myślę, że dla lepszego efektu końcowego można dodać więcej pieczarek. Nie jem mięsa więc dla mnie taka wersja pizzy jest idealna:)


Więcej moich blogowych kulinarnych inspiracji na Halloween znajdziecie tutaj  tutaj tutaj tutaj i tutaj
 

A jak u Was wygląda ten dzień,  celebrujecie Halloween czy w ogóle nie macie tego święta w swoim kalendarzu?
Pozdrawiam cieplutko
Ania

24.10.2024

Domostan = Dobrostan

Witajcie♥︎♥︎♥︎
Dzisiaj zapraszam Was na małą wycieczkę po moim wiejskim domku. Już z początkiem miesiąca zmieniłam w nim wystrój z letniego na jesienny, ale jakoś nie było czasu żeby te zmiany obfotografować. Zresztą nie było też czasu, by porządnie zanurzyć się w te jesienne pielesze. Ostatnie weekendy upływają mi w całości pod znakiem prac polowych.  Piękna pogoda sprzyja aktywności na zewnątrz, a u nas w tym okresie tych aktywności jest aż nadto - winobranie, oporządzanie warzywnika, czyszczenie rabatek, donic tarasowych oraz niekończące się grabienie liści... Ale kiedy uporam się już z ogrodem to z przyjemnością oddam się bumelanctwu pośród tych wszystkich domowych umilaczy.   

Żeby w kontrze do jesiennej słoty (która nas nie ominie i przyjdzie wcześniej, czy później... ) wyczarować w domu przytulny klimacik nie potrzeba wcale wiele. Parę świec czy lampionów, miękkie poduchy, ciepły kocyk, bukiet lub stroik z darów natury - niby drobnostki, ale mają wielką moc wpływania na nasze samopoczucie...  Czasem te drobne zabiegi wokół są  najlepszym antidotum na jesienną chandrę.  Akurat ja jestem jesieniarą i nie odczuwam z powodu tej pory roku spadku nastroju,  wręcz odwrotnie - cieszę się na te wszystkie długie wieczory, kiedy będę mogła w końcu nadrobić czytelnicze zaległości. 

Żal mi jedynie bukietów, przez cały ogrodniczy sezon są one u mnie głównym elementem dekoracyjnym wnętrz... Te na zdjęciu poniżej to już zapewne ostatnie świeże kwiaty w wazonach.  Nawet najwytrwalsze rośliny moich rabat - kosmos i werbena - kończą powoli swoją wegetację. Hortensje zaś zmieniają kolor, brązowieją i przechodzą płynnie w stan hibernacji. Cóż, przyroda pomalutku udaje się na zasłużony wypoczynek...

Jesień zagościła też na talerzach... spaghetti z sosem borowikowym to danie, które cieszy się w mojej rodzinie dużym powodzeniem. Prawdziwki pochodzą co prawda z Kleparza, ale młody, aromatyczny koperek prosto z mojego ogródka:) Uginające się od warzyw stragany to chyba największy atut jesieni, korzystajmy z jej darów ile się da🍁🍁🍁


Pozdrawiam cieplutko
         Ania

16.10.2024

Jesienna pielęgnacja

 Witajcie♥︎♥︎♥︎
Moja pielęgnacja  w zasadzie przez cały rok jest taka sama i polega na - oczyszczaniu, nawilżaniu, odżywianiu i ochronie skóry.  Jesienią co prawda jest więcej czasu na pielęgnacyjne rytuały (bo co robić w długie wieczory, jeśli nie dopieszczać siebie???) ale to cały czas jest bazowanie na tych czterech czynnościach. Kosmetyków pielęgnacyjnych też raczej nie dzielę ze względu na pory roku... chyba, że aura tego wymaga, np. zimą - mróz. Jedynie co zmieniam jesienią to perfumy oraz kolorystyczne akcenty w makijażu.
 

Sporadycznie zmieniam też kremy do twarzy, mam bardzo wrażliwą cerę i ciężko kupić mi specyfik, który by mnie nie uczulał. Ale wiem też, że skóra nie powinna przyzwyczajać się do jednego kosmetyku, bo po dłuższym czasie słabo reaguje na jego działanie. Więc co jakiś czas podejmuję ten trud, by wdrożyć coś nowego...  Taką nowością w mojej kosmetyczce są kremy Dr Ireny Eris - FACE & EYES ZONE.  Pierwszy to tonujący krem antyrodnikowy do twarzy, drugi to korygujący cienie i obrzęki krem pod oczy. Oba świetne i godne polecenia. Face Zone ma niezwykle lekką  konsystencję, wspaniale się rozprowadza, a dzięki właściwościom subtelnie koloryzującym śmiało może zastąpić podkład. Używam go wraz z głęboko nawilżającym kremem z kolekcji Sephory. Najpierw rozprowadzam i wklepuję hydrator, a kiedy delikatnie się wchłonie nanoszę cieniutką warstewkę face zone. Krem porządnie nawilża i to czuć już po kilku zastosowaniach,  nadaje też skórze naturalnego blasku, rozjaśnia, wyrównuje koloryt oraz maskuje przebarwienia. Z kremu pod oczy od dr Eris też jestem bardzo zadowolona, świetnie rozjaśnia okolice oczu, a przez to dodaje blasku spojrzeniu i najważniejsze - nie gromadzi się w "kurzych łapkach"nawet po całym dniu:) Kremy oprócz zalet, które już wymieniłam mają jeszcze jedną, dla mnie wręcz koronną  - zawierają filtry chroniące skórę przed szkodliwym promieniowaniem UVA i UVB. Krem do twarzy ma wysokie  SPF 50+, a krem pod oczy SPF 20. Moja skóra nie lubi tej mineralnej ochronnej warstewki, wszystkie kremy z filtrem, jakich do tej pory używałam obciążały moją cerę, a tu proszę... lekkie, nawilżająco- pielęgnujące i do tego chroniące... te kremy to mój kosmetyczny zachwyt roku...

Wraz z odejściem lata odeszły u mnie także w odstawkę lekkie, orzeźwiające,  cytrusowo - kwiatowe nuty zapachowe. Jesienią sięgam po coś cięższego i z ogonem... Burberry London for Women ogon ma... i to bardzo intrygujący- to rozgrzewająca mieszanina paczuli, piżma i drzewa sandałowego.  Niepozorna buteleczka otulona kawałkiem kultowego "płaszcza" w kratę burberry skrywa w sobie zapach, który chętnie noszę o tej porze roku...

Ponieważ jesienią nie maltretuję ust ciężkimi kolorami (ze względu na skłonności do pierzchnięcia warg - sezon grzewczy, wiatr, zmienność temperatur) to pozwalam sobie na mocny akcent kolorystyczny na paznokciach. Ten piękny lakier (Raisin' the Bar) to nowość w mojej kosmetyczce. Pierwszy raz sięgnęłam po markę OPI i na pewno nie ostatni:))) Lakier okazał się świetny, dobrze się rozprowadza i dokładnie kryje już po pierwszym razie, a przy tym naprawdę długo utrzymuje się na płytce. Do takich intensywnie bordowych paznokci usta pozostawiam w neutralnym kolorze. Podkreślam je moją ulubioną i jak na razie bezkonkurencyjną pomadką w kredce firmy Golden Rose nr 18. To jest świetny kosmetyk za niewielkie pieniądze, ma przyjemną dla ust konsystencję, łatwo się rozprowadza, nawilża i odżywia.

Pielęgnacja zewnętrza to jednak nie wszystko, wszak prawdziwe piękno pochodzi z wewnątrz. Warto teraz, przed zimą zadbać o siebie kompleksowo. Nie jestem zwolenniczką suplementów i jeśli już sięgam po jakieś wspomagacze to są to zazwyczaj zioła. Borelymę polecił mi kiedyś lekarz na wspomożenie układu odpornościowego po długiej antybiotykoterapii.  Od tamtego czasu raz w roku robię sobie terapię tym specyfikiem. Borelyma to silnie skoncentrowana mieszanka ekstraktów z ziół - rdestowca japońskiego, szczeci pospolitej, czystka, ashwagandhy, vilcacory (czepoty puszystej) i andrographis (brodziuszki wiechowatej) Preparat nie zawiera żadnych substancji syntetycznych - wypełniaczy, konserwantów, słodzików czy barwników. Polecany głównie do stymulacji układu odpornościowego, ale także do detoksykacji i wzmocnienia organizmu. 
Oleje roślinne nieoczyszczane i tłoczone na zimno to też świetny sposób, by wspomóc nasze ciało od środka. Bogate w wielo i jednonienasycone kwasy tłuszczowe są niezastąpione w walce ze złym  cholesterolem i wolnymi rodnikami... Latem oliwa i oleje pojawiają się u mnie najczęściej w sałatach, jesienią zaś zawsze robię sobie kurację olejem - codziennie wypijam dwie łyżki jakiegoś... obecnie jest to olej z pestek czarnej porzeczki... samo zdrowie:)


Pozdrawiam cieplutko
         Ania