Witajcie
Z początkiem maja moja hoja zakwitła. To wydarzenie zasługuje na choćby króciutki post. Bo choć poradniki mówią, że to roślina łatwa w uprawie, to w praktyce bywa różnie. Nie wymaga specjalistycznych zabiegów, ale... aby zobaczyć ją w całej krasie czyli kwitnącą trzeba zapewnić jej odpowiednie stanowisko. Odpowiednie w jej przypadku znaczy jasne, choć kapryśnica nawet wtedy nie zawsze kwitnie. Podobno chodzi o kąt padania światła, musi być trafiony idealnie. Jeśli zatem macie hoję, która nigdy nie kwitła, warto zmieniać jej miejsca szukając tego optymalnego.
Lata może stać, wypuszczając mnóstwo nowych pędów, które wyglądają trochę, jak macki badające czy miejsce jest odpowiednie :) Ale jeśli nie kwitnie trzeba poeksperymentować z nowym stanowiskiem, bo efekt jest naprawdę tego wart. Kwiaty hoi są niesamowicie piękne i oryginalne, jakby pociągnięte woskiem. Drobne, ale grube, mięsiste zebrane w baldachy i o bardzo intensywnej woni. Ten słodki zapach nie wszystkim odpowiada, ale kiedy roślinka stoi w większym i dobrze wentylowanym pomieszczeniu - nie jest bardzo nachalny.
Pierwszą hoję miałam przez wiele lat, nie zakwitła ani razu, choć gabarytowo była dużą i zdrową rośliną. Widać warunki mojego niezbyt jasnego mieszkania w bloku nie sprzyjały jej pełnemu cyklowi rozwoju. Później na czas gruntownego remontu mąż wziął ją do swojego biura i tam bidulka dokonała żywota. Chyba zaszkodziła jej radykalna zmiana miejsca ( przynajmniej tak chcę myśleć 😁) Tę, która aktualnie kwitnie przywiozłam od mamy jako niewielką szczepkę i tak spodobał się jej mój jasny dom na wsi, że po dwóch latach postanowiła roztoczyć w pełni swój urok i zakwitła.
To bardzo urokliwa roślina, choć większość jej gatunków jest trująca. Tak niestety często bywa z egzotycznymi pięknościami...
Pozdrawiam serdecznie
Ania